środa, 27 lutego 2013

Zmiany, zmiany, zmiany

Od miesiąca zbieramy dla Was cały bukiet recenzji, artykułów i niespodzianek. Już niedługo na naszym blogu pojawi się dużo mrocznych historii, zapoznamy się z kryminalnymi zakątkami Petersburga, opowieściami relacjonującymi pierwsze procesy sądowe i nie tylko. Wkrótce będziecie mogli również przeczytać fragment drugiego tomu przygód detektywa Metodego Kobyłkina, który jesienią tego roku powróci do rozwiązywania tajemniczych zbrodni.
Do wygrania szykujemy sporo kryminalnych historii, które nie pozwolą Wam spać po nocach! :)
 
A dziś specjalnie dla Was fragment opowiadania o rosyjskich przygodach Sherlocka Holmesa.
 
*


Paweł Orłowiec
Przygody Sherlocka Holmesa i Nata Pinkertona w Rosji

Tajemnica Fontanki


I.

W gabinecie naczelnika wydziału śledczego w Petersburgu, dokąd weszliśmy razem z Sherlockiem Holmesem, panowało niezwykłe ożywienie. Sam naczelnik, siedząc za biurkiem, poważnie i z przejęciem dyskutował o czymś z wysokim szczupłym jegomościem. Twarz owego mężczyzny od razu zwróciła moją uwagę. Było coś znajomego w tym energicznym profilu, w szczelnie zaciśniętych ustach i orlim nosie. Oprócz tej dwójki w gabinecie znajdowało się co najmniej piętnastu detektywów, którzy co i rusz wymieniali się pełnymi ekscytacji spostrzeżeniami.

Jak tylko weszliśmy do pomieszczenia, naczelnik wydziału śledczego spojrzał w naszą stronę i krzyknął radośnie:

- Ach, doskonale! Tylko pana, panie Holmes i pana, doktorze Watson nam brakowało...

Z tymi słowami uścisnął nam dłonie i zwrócił się do wysokiego, schludnie ogolonego mężczyzny, z którym rozmawiał, gdy wchodziliśmy.

Jednak Holmes uprzedziło go.

Sam podszedł do tego człowieka, który z uśmiechem wyszedł mu naprzeciw i podał mu rękę.

- Myślę, panie Pinkerton, że nie trzeba nas sobie przedstawiać,zawsze rozpoznamy się nawzajem, chociaż do tej pory nigdy się nie spotkaliśmy.

- W rzeczy samej! - odrzekł wesoło słynny amerykański detektyw Nat Pinkerton, ściskając dłoń Holmesa.

I, zwracając się w moją stronę, spytał:

- A to zapewne pański przyjaciel, doktor Watson? Cieszę się, że w końcu mogę poznać obu panów osobiście!

Po przyjacielsku uścisnęliśmy sobie dłonie.

To spotkanie dwóch słynnych detektywów wywołało niezwykłe poruszenie wśród agentów petersburskiego wydziału kryminalnego. Nazwiska Sherlocka Holmesa i Nata Pinkertona przechodziły kolejno z ust do ust. A fakt, iż obaj zostali poproszeni o pomoc w rozwiązaniu tej samej sprawy, powodował, że sytuacja wydawała się jeszcze ciekawsza.

Wśród obecnych znajdowali się zarówno wielbiciele Pinkertona, jak i zwolennicy Holmesa. Dlatego to tu, to tam można było usłyszeć ciche szepty:

- A niech to diabli, ja pracuję z Sherlockiem!

- A ja z Pinkertonem.

- Bez wątpienia wygra Holmes!

- Co?!

- Oczywiście!

- Jeszcze czego! Nat Pinkerton jest bardziej błyskotliwy! On pierwszy rozwikła zagadkę!

- Nigdy w życiu!

Rozgorączkowani detektywi w zupełności zapomnieli, iż oba przedmioty ich sporu znajdują się w tym samym pomieszczeniu i, podnieceni kłótnią,podnosili głos, aż zapanował zupełny harmider.

A tymczasem Sherlock Holmes i Nat Pinkerton, od razu zorientowawszy sięw czym rzecz, z uśmiechem przyglądali się kolegom, gotowym szarpać się nawzajem za włosy.

Ja również z zainteresowaniem obserwowałem tę scenę.

Nagle Nat Pinkerton zwrócił się do Holmesa.

- Drogi kolego! - powiedział. - Jak na prawdziwego Amerykanina przystało, ten zakład strasznie przypadł mi do gustu! W rzeczy samej, dlaczego nie pójść za tym przykładem? Każdy z nas weźmie sobie do pomocy kolegów, którzy sami zechcą z nim pracować.

- Proszę kontynuować! - rzekł Holmes z uśmiechem.

- Zakład nie zaszkodzi sprawie. Wręcz przeciwnie, doda obu stronom otuchy i energii. A i sama praca stanie się o wiele ciekawsza. Co pan na to?

- Nie mam nic przeciwko! - wesoło wykrzyknął Sherlock Holmes.

- Wspaniale! Liczyłem na to, że się pan zgodzi!

- Ale jaki zakład pan proponuje?

- Pieniężny, oczywiście! - odpowiedział Nat Pinkerton. - My, Amerykanie mamy zwyczaj odmierzać czas i pracę właśnie za pomocą pieniędzy.

- Zatem, o jakiej sumie mówimy?

- Pięćset dolarów. Innymi słowy – tysiąc rubli. Tyle przegrany zapłaci zwycięzcy.

- Zgoda.

W miarę rozwoju dyskusji między detektywami, ogólny spór ustał i teraz wszyscy z natężoną uwagą słuchali znamienitych cudzoziemców. Jak tylko zakład został zawarty, w pomieszczeniu rozległa się zgodna burza oklasków.

Sam naczelnik wydziału śledczego, przysłuchując się wszystkiemu od początku do końca, z uśmiechem obserwował rozwój wydarzeń. Zobaczywszy, że szczegóły zakładu zostały ustalone, podszedł do nas.

- Bardzo się cieszę i z całego serca popieram ten pomysł! -wygłosił on. - Zobaczymy, kto będzie dzierżyć palmę pierwszeństwa i komu będziemy gratulować wygranej. A teraz, panowie, poproszę was wszystkich o uwagę! Pozwólcie, że nakreślę wam sprawę. Pamiętajmy, że w takich wypadkach nie należy tracić czasu i często pośpiech w całości decyduje o sukcesie.

II.

Kiedy rozmowy ucichły i wszyscy zajęli swoje miejsca, naczelnik policji przemówił:

„Drodzy panowie! Sprawa, dla której wezwałem waz tutaj, zdecydowanie wykracza poza szereg zwyczajnych przestępstw. Jest ona o tyle niezwykła, że nawet przez chwilę nie zastanawiałem się nad tym, czy należy prosić o pomoc naszych znamienitych gości: pana Sherlocka Holmesa i pana Nata Pinkertona, którzy przypadkowo znaleźli się w tym samym czasie w naszym Petersburgu. Sprawa wygląda następująco.

Dwa miesiące temu jeden z moich agentów doniósł o następującym wydarzeniu: spacerując po nabrzeżu Newy, niedaleko Ogrodu Letniego zauważył nietypową łódź motorową, płynącą z zawrotną prędkością po drugiej stronie rzeki.

Łódź nie była oznakowana.

Chcąc nałożyć mandat na właściciela, poinstruował funkcjonariusza policji rzecznej, aby ten zatrzymał łódź, jednak ta, nie zwracając żadnej uwagi na jego gwizdek, czmychnęła w stronę Fontanki i na pełnym gazie pomknęła przez kanał.

Podczas gdy agent próbował dobiec do transportu, łódka zdążyła się ukryć. Zamierzając mimo wszystko ją dogonić, popłynął on wzdłuż Fontanki, rozpytując o motorówkę marynarzy pracujących na barkach oraz ludzi w porcie. Jakież było jego zdziwienie, gdy zewsząd otrzymywał jednakową odpowiedź: „Nie widzieliśmy!”.

Przepłynął całą Fontankę, jednak łódź przepadła jak kamień w wodę.

I zdecydowanie nikt jej nie widział.

Wydało mu się to na tyle dziwne, że uznał za swój obowiązek poinformować mnie o całym zajściu. Wezwałem policję rzeczną i opierając się na słowach agenta, podałem dokładny opis łodzi motorowej. Jednak funkcjonariusze oznajmili, że takiej łodzi w Petersburgu nie ma. Jak sami widzicie, sam ten początek sprawia, że historia robi się niezwykle ciekawa”.

Naczelnik zamilkł i spojrzał na swych słuchaczy. Jednak wszyscy oni milczeli w skupieniu, czekając na ciąg dalszy. W takim razie, po króciutkiej pauzie, przemówił ponownie.


III.
„Muszę się przyznać, że w pierwszej chwili przyszło mi do głowy, iż agent był troszkę tego... pod wpływem. I że całą tę historię można złożyć na karb bogatej fantazji, wywołanej nadmiernym upojeniem. Jednak niedawno miało miejsce pewne wydarzenie, które zmusza mnie do spojrzenia na tę sprawę z zupełnie innego punktu widzenia.

A wszystko zaczęło się wczoraj.

Prawdopodobnie słyszeli już panowie o tajemniczym zniknięciu siedemnastoletniej córki księcia Obodolewa! Piszą o tym we wszystkich gazetach. Książę mieszka w domu na nabrzeżu Wyspy Wasylewskiej. Jego córka, księżniczka Olga, jest niezwykle urodziwą panną i dopiero co odbył się jej debiut towarzyski.

Wczoraj, o piątej popołudniu księżniczka znajdowała się w swoich komnatach. Wszyscy ją widzieli i wiadomo, że tego dnia nie planowała opuszczać domu. O wpół do szóstej jej matka, księżna Jelizawieta Nikołajewna, posłała po córkę w jakiejś sprawie. Jednak... Olgi nie było w sypialni.

Na początku rodzice pomyśleli, że księżniczka postanowiła jednak dokądś wyjść i nie zwrócili szczególnej uwagi na jej zniknięcie. Jednak mijały godziny, a Olga wciąż nie wracała.

Nadszedł wieczór. W domu nastąpiło zamieszanie, zaczęto się niepokoić,wypytywać czy ktoś nie widział księżniczki. Lecz nikt nie zauważył, żeby wychodziła z pałacu.

Odźwierny nie odchodził od wejścia frontowego, w kuchni bez przerwy znajdował się kucharz, jego pomocnik i pomywaczka. Jednak żadne z nich nie zauważyło, żeby Olga wychodziła przez główne lub tylne wyjście.

Wtedy powiadomiono mnie o całym zajściu.

Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Z raportu straży przybrzeżnej wynika co następuje: Około godziny piątej lub chwilę później stróż patrolujący przystań finlandzkiego przedsiębiorstwa okrętowego, Iwan Minolajmen widział, jak w pobliżu opuszczonej barki, niedaleko portu, zatrzymała się łódź motorowa podobna do tej, którą opisał mi agent Wiszniakow.

Z łodzi wyszło dwóch mężczyzn. Początkowo wdrapali się na barkę,a następnie przeskoczyli na brzeg i... zniknęli. Byli dobrze ubrani, lecz agent nie zapamiętał ich fizjonomii, gdyż jego uwagę rozpraszały okręty wpływające i wypływające z portu. Jednak zauważył on, że po kilku minutach ci sami jegomoście ponownie znaleźli się na barce. Nieśli ze sobą długi tobół przypominający pierzynę. Mężczyźni znieśli ciężar na łódź i zaraz potem motorówka na pełnej prędkości odpłynęła w nieznanym kierunku.

To wszystko, co do tej pory udało nam się ustalić.

Jedno jest pewne – tajemnicza łódź istnieje i podejrzewam, że ma ona jakiś związek z porwaniem księżniczki”.

Naczelnik policji zamilkł i spojrzał na obecnych.

- Związek bez wątpienia jest! - wykrzyknął Nat Pinkerton.

Holmes w milczeniu pokiwał głową...


Tłum. Agnieszka Papaj

(Całość ukazała się w trzecim numerze czasopisma "Coś na progu")