wtorek, 26 marca 2013

Artykuł: Zabawa w Mocka

Już od kwietnia rozpoczynamy cykl recenzji retrokryminałów, z którymi każdy miłośnik tego gatunku powinien się zapoznać! Będzie zaskakująco, tajemniczo, momentami orientalnie, a przede wszystkim bardzo, bardzo klimatycznie :) A ze względu na to, że spora część z recenzowanych pozycji to powieści naszych rodzimych autorów, proponujemy Wam dziś lekturę fascynującego artykułu Renaty Łukaszewskiej o polskim kryminale retro. Dajcie się wciągnąć w Zabawę w Mocka!

*
 

Przedmiot śledztwa: Pustoszenie półek w polskich księgarniach.
Podejrzany: Retrokryminał.
Poszlaki: Podobno w Polsce prawie nikt nic nie czyta (wyłączając program telewizyjny). Jakim cudem więc książki Marka Krajewskiego, Marcina Wrońskiego lub Ryszarda Ćwirleja znikają z półek niemal tak szybko, jak się na nich pojawiły? Przyczyn może być kilka. Na miejscach zbrodni nie znaleziono żadnych oznak ingerencji pozaziemskiej, więc teorię o żółtych kosmitach budujących działo z wysokiej jakości papieru książkowego (niestety) odrzucam. W żadnej z księgarni nie odnotowano też śladów włamania, czyli na pewno nie jest tak, że autorzy nawzajem sobie podkradają pozycje, żeby konkurent sprzedał mniej. Pozostaje mi ostatnia wersja śledcza – ludzie kupują. Prawdziwe szaleństwo na powieści detektywistyczne w stylu retro rozpoczął nie kto inny, jak Marek Krajewski, wydaną w 1999 roku książką Śmierć w Breslau. Autor okrzyknięty został ojcem chrzestnym rodzimego retrokryminału i trudno mu tego miana odmówić, choć jak sam przyznaje, szedł po tropach, które wcześniej zostawili inni. Wspomina tu chociażby prozę Joe Alexa (właśc. Maciej Słomczyński), w której można dostrzec wątki historyczne. Gdziekolwiek jednak doszukiwalibyśmy się jego korzeni, nie ulega wątpliwości, że obecnie kryminał retro jest jedną z najbardziej poczytnych odmian literatury popularnej. Dlaczego?
 
Trop 1: Bohater
 
Dziwna sprawa z tymi kryminałami. Bardzo dobrze i szybko się je czyta, a co najważniejsze dla autora, ma się ochotę na więcej. Zazwyczaj głównym winowajcą jest porywający główny bohater, wokół którego rozgrywa się intryga. Często jest to postać mocna i wyrazista, choć pełna sprzeczności. Ma nie tylko doprowadzić do rozwiązania zagadki, ale też być moralną osią akcji jako ten (lub ta), który zawsze postępuje słusznie. W wypadku wrocławskiej serii Marka Krajewskiego (cykl sześciu książek rozpoczęty Śmiercią w Breslau, a zakończony Głową Minotaura w 2009) funkcje te pełni oczywiście słynny już Eberhard Mock – silny, kierujący się własną etyką bohater, jednocześnie fundujący czytelnikowi liczne ekscesy seksualne i alkoholowe. Bardzo podobny krąg zainteresowań posiada druga kreacja Krajewskiego, Edward Popielski ze Lwowa (Głowa Minotaura z 2009, Erynie z 2010, Liczby Harona z 2011, Rzeki Hadesu z 2012), dzielący z Mockiem wykształcenie z zakresu filologii klasycznej oraz, mówiąc delikatnie, zamiłowanie do kobiet, alkoholu i dobrego jedzenia. „Kiedy tworzyłem postać Eberharda Mocka przed oczami miałem jedną postać –  wybitnego polskiego aktora Janusza Gajosa. Tworząc postać Edwarda Popielskiego, przed moimi oczami był Telly Savalas – Kojak”[1] – zdradza Krajewski. Poczynania obu panów śledzi się z zapartym tchem, dlatego po sukcesie Śmierci w Breslau ta sprawdzona formuła na główną postać znalazła odzwierciedlenie w książkach innych autorów. Nie ma jednak mowy o kopiowaniu, ponieważ postać Eberharda Mocka jest… opatentowana.
 
Głównym bohaterem kryminalnej serii Marcina Wrońskiego jest Zygmunt Maciejewski (Morderstwo pod cenzurą z 2007, Kino Venus z 2008, A na imię jej będzie Aniela z 2011, Skrzydlata trumna z 2012), którego cechuje nieco większa ufność w stosunku do kobiet oraz pewna bezinteresowność. Wydaje się bardziej miękki niż jego wrocławski odpowiednik, ale z pewnością nie mniej interesujący. Zyga Maciejewski jest byłym bokserem i śledczym namiętnie łamiącym regulaminy. Sam Marcin Wroński mówi o nim, ze jest „szorstki w obyciu, nieraz ironiczny, ale podobno czytelnicy lubią go właśnie za ten cierpki humor”[2]. Od tego towarzystwa odstaje trochę Jerzy Drwęcki, bohater Konrada T. Lewandowskiego (Magnetyzer z 2006, Bogini z labradoru z 2007, Elektryczne perły z 2007, Perkalowy dybuk z 2009, Śląskie dziękczynienie z 2010), który oprócz tego, że prowadzi często brutalne walki z przestępczością, jest również spełnionym mężem i ojcem. „Bo to miał być niedzisiejszy bohater... Aczkolwiek te kody honorowe jeszcze funkcjonują tu i ówdzie na warszawskich podwórkach”[3] – tłumaczy autor.
 

Trop 2: Epoka

 
Czas akcji jest podstawowym elementem wyróżniającym retro kryminał spośród innych pozycji gatunku. Ujmując rzecz najprościej, retro odnosi się do stosunkowo niezbyt odległej przeszłości. Z jednej strony ma to swoje zalety, bo pozwala umieścić fabułę w innym niż współczesny świecie bez konieczności tworzenia alternatywnej rzeczywistości. Z drugiej jednak strony wymaga od autora sporej znajomości historii i umiejętności  przywołania klimatu epoki. Zdecydowanie najczęściej pisarze osadzają swoich bohaterów w realiach 20-lecia międzywojennego, do dziś budzącego wiele kontrowersji. Marcin Wroński tłumaczy popularność międzywojnia w ten sposób: „To są czasy na tyle odległe, że jawią nam się jako skansen, epoka całkiem inna, niż nasza (…) ale to są pozory, bo tak naprawdę to czasy, gdy wiele dzisiejszych biznesów przestępczych raczkowało, bądź też było równie dobrze rozwiniętych. To jest czas (…) handlu kobietami, czas gdy zaczęto handlować narkotykami, gdy pewne mechanizmy korupcyjne do złudzenia przypominały te, z którymi zmagają się współczesne komisje śledcze”[4].
 
Oprócz wspomnianych już Marka Krajewskiego, Marcina Wrońskiego i Konrada T. Lewandowskiego szczególne zainteresowanie 20-leciem między wojnami widać w prozie m.in. Artura Górskiego (Al Capone w Warszawie z 2007, Al Capone w Berlinie z 2009) czy Pawła Jaszczuka (Foresta umbra z 2004, Plan Sary z 2011). Epoka ta, choć zdecydowanie ulubiona przez pisarzy, nie jest jednak jedyną obecną w retro kryminale. Zdarza się, że intrygi zachodzą znacznie wcześniej, jak w wypadku książki Raport Badenii (2007) Krzysztofa Maćkowskiego, której akcja toczy się w 1900 roku. Coraz częściej też autorzy osadzają fabułę w nieco bliższej przeszłości. Należy tu wspomnieć książki Ryszarda Ćwirleja, których akcja rozgrywa się w latach 80. XX wieku, u schyłku PRL-u (Trzynasty dzień tygodnia z 2007, Upiory spacerują nad Wartą z 2007, Ręczna robota z 2010) lub powieść Tadeusza Cegielskiego Morderstwo w alei Róż (2010) również osadzoną w realiach komunistycznej Polski.
 
Bez względu na to, w którym dziesięcioleciu dochodzi do intrygi, twórcy retrokryminałów podchodzą do przeszłości bardzo restrykcyjnie i szczegółowo, rzadko pozwalając sobie na jakąkolwiek dowolność w odniesieniu do historycznych zdarzeń i miejsc. Dlatego też możemy mieć pewność, że burdele odwiedzane przez Mocka lub knajpy, w których stołuje się Maciejewski, rzeczywiście istniały.
 
Trop 3: Miasto
 
Niemal każda powieść kryminalna rozgrywa się w mieście. Rzadko kiedy zdarzają się historie detektywistyczne, których akcja toczy się gdzieś na odludziu. Przestrzeń miejska pozwala przecież na dużą anonimowość i stanowi idealne miejsce dla rozwoju przestępczości. Istnieje osobny gatunek kryminału miejskiego, z którego powieści retro czerpią bardzo wiele. Miasto nie jest tu tylko tłem wydarzeń, ale stanowi też rodzaj osobnego bohatera, za którym kryją się miejskie legendy, mentalność mieszkańców, klimat przestrzeni, charakterystyczna topografia i architektura. Przy zachowaniu odpowiedniej spójności i dokładności wszystkie te elementy nie tylko wzbogacają intrygę, ale też w pewnym sensie ją uprawdopodabniają.
 
 
 
Jako postać miasto ma swoje cechy. Szczególna charakterystyka miejsca wyrasta w tym przypadku z opisów specyficznego budownictwa, krajobrazu, ale też skomplikowanych relacji międzyludzkich. Wrocławska rzeczywistość Krajewskiego jest dekadencka, mroczna i tajemnicza („Na świat opadła wilgotnym całunem rosa. Perliła się na trawach, drzewach i nagim ciele mężczyzny. W zetknięciu z rozpaloną skórą natychmiast parowała. Policjant obudził się”[5]); Lublin Wrońskiego to industrialne miasto kontrastów, pełne ruchu i zabawy („Wrzuciła kierunkowskaz i skręciła w Rathgeberstrasse, jedną z tych podmiejskich ulic z piętrowymi domami, wziętych w kleszcze przez rozrastające się fabryki”[6]); Poznań Ćwirleja z kolei jest nieco szemrany i cyniczny („Przypomniał mu się smak Popularnych, które palił jeszcze niedawno, zanim przeszedł na skręty i splunął na samą myśl o krajowym wyrobie, którym zatruwał płuca ponad 40 lat. Sąsiad, ten Nowak z dziewiątego piętra, poradził mu, że tytoń i bibułki to może nie taniej, ale zdrowiej, a poza tym więcej palenia wychodzi”[7]). W zdigitalizowanej współczesności ci nietypowi bohaterzy z międzywojnia paradoksalnie są czymś egzotycznym. Nie ma tu miejsca na powtarzalność charakterystyczną dla aglomeracji usianych wieżowcami i poprzecinanych asfaltem, do której przecież zdążyliśmy się przyzwyczaić. W retrokryminale liczy się atmosfera zadymionych kawiarni i ciemnych uliczek, miasto przeszłości, które wyszło z roli zwykłej scenografii.
Swoich książkowych retrorealizacji doczekały się także inne polskie miasta. Z tych największych należy wymienić Lwów (seria M. Krajewskiego o E. Popielskim, książki Pawła Jaszczuka), Warszawę (proza A. Górskiego oraz K. T. Lewandowskiego), Łódź, Katowice (pojawiają się u K. T. Lewandowskiego) czy Kraków (Sekret Kroke z 2010, Małgorzaty i Michała Kuźmińskich).
 
Wynik śledztwa: Czasy, kiedy kryminał zaliczało się do taniej literatury, na szczęście już minęły. Mam wrażenie, że coraz rzadziej określenia „popularny” czy „rozrywkowy” utożsamia się w piśmiennictwie ze słowem „gorszy”. Kryminał dynamicznie się rozwija, o czym świadczyć mogą ciągle pojawiające się na rynku wydawniczym nowe powieści paragatunkowe, łączące intrygę z humorem, pastiszem, fantastyką i oczywiście historią. Z najbardziej popularnych ostatnio pozycji można wymienić Drwala Michała Witkowskiego (autoironiczna, nieco przerysowana, ale bardzo zabawna wariacja kryminalna), najnowszą książkę polskiej królowej intryg, Joanny Chmielewskiej, Gwałt (bardzo ciekawa zabawa konwencją w sądzie czasu PRL-u) lub też świeżutkie Rzeki Hadesu Marka Krajewskiego (kolejna, tym razem powojenna część przygód Edwarda Popielskiego). Śledztwa w znakomitej oprawie retro, jakie serwują nam współcześni rzemieślnicy literatury, gwarantują w swej różnorodności zabawę na wysokim poziomie. „Moim celem jest tylko i wyłącznie dostarczanie godziwej rozrywki, to wszystko”[8] – mówi Marek Krajewski. Niech trwa więc zabawa w Mocka!


[1] Wypowiedź ze spotkania promującego książkę Erynie, materiał wydawnictwa Znak [online, dostęp: 17 maja 2012]. Dostępny w: <http://www.youtube.com/watch?v=ODXJboNoZX4>.
[2] Wypowiedź z materiału promocyjnego wydawnictwa W.A.B. [online, dostęp: 17 maja 2012]. Dostępny w: <http://www.youtube.com/watch?v=1AagLW3K8N4&feature=relmfu>.
[3] Mały żart naukowy [online], 7 października 2007 [dostęp: 17 maja 2012]. Dostępny w: <http://zbrodniawbibliotece.pl/pogawedki/30,malyzartnaukowy/>.
[4] Wypowiedź M. Wrońskiego pochodząca ze spotkania autorskiego w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego w Lublinie [online, dostęp: 17 maja 2012]. Dostępny w: <http://www.youtube.com/watch?v=mXVNguPbT4g>.
[5] M. Krajewski, Śmierć w Breslau, Kraków 2010, s.163.
[6] M. Wroński, A na imię jej będzie Aniela, Warszawa 2011, s.18.
[7] R. Ćwirlej, Upiory spacerują nad Wartą, Zakrzew 2007, s.7.
[8] Pan wygląda na pogodnego człowieka, więc skąd tyle okropieństw, „Gazeta Petersburska” No. 3/2010 [online, dostęp: 17 maja 2012]. Dostępny w: <http://www.gazetapetersburska.org/pl/node/841>.
 
Renata Łukaszewska
 
(Artykuł ukazał się w drugim numerze czasopisma "Coś na Progu")



 



sobota, 16 marca 2013

Sylwetki: Rosyjski Cartouche-zbójca

W całej Moskwie do dziś krążą o nim legendy. Jedni uważają go za rozbójnika, inni za zuchwałego rabusia. Tymczasem był on nie tylko sprytnym przestępcą – współpracował też z Tajną Kancelarią, jednym z wydziałów śledczych Rosji Carskiej. Typ spod ciemnej gwiazdy czy też najlepiej zakonspirowany detektyw w historii? Kim właściwie był Wańka Kain i co w jego biografii można uznać za prawdę?
 
 
Cała historia rozpoczyna się dość ponuro. Iwan Osipow, syn biednego chłopa, urodził się w małej wiosce Iwanowo, w guberni jarosławskiej. Gdy chłopiec miał trzynaście lat rodzice odesłali go do Moskwy, na dwór niejakiego Piotra Fiłatjewa. Niestety, stolica nie przywitała Wańki z otwartymi ramionami – nowy pan bił go, głodził i oszukiwał przy wypłacie. Nic więc dziwnego, że przy pierwszej okazji młody Osipow wziął nogi za pas i wyruszył na poszukiwanie szczęścia.
Nie uciekł jednak z pustymi rękoma. Poczekawszy, aż baron zaśnie, zakradł się do jego sypialni i wyniósł z pańskiego skarbca tyle pieniędzy i kosztowności, ile tylko był w stanie udźwignąć. Tak rozpoczęła się wielka przestępcza kariera Wańki Kaina. I chociaż trudno nazwać go pospolitym grabieżcą, to mimo wszystko miano „pierwszego rosyjskiego złodzieja” towarzyszyło mu nie tylko za życia, ale i na długo po śmierci.
Jego imię szybko obiegło całą Moskwę. Młody intrygant w ekspresowym tempie nawiązał szerokie znajomości z lokalnymi osobistościami, był też w dobrych stosunkach z paroma naczelnikami policji. Za ich cichym przyzwoleniem organizował w stolicy „tajne domy gier” – prywatne lokale rozrywkowe. I chociaż do narodzin najsłynniejszego mafioza na świecie pozostało jeszcze niemal półtora wieku, można by pokusić się o stwierdzenie, że pan Osipow sukcesywnie dążył do uzyskania sławy moskiewskiego Ala Capone. Jednak największy przewrót w karierze miał dopiero nadejść...
Prężnie rozwijająca się „branża” hazardowa nie powstrzymała Wańki od innego rodzaju przestępczej działalności. Wciąż parał się tym, co umiał najlepiej – różnego rodzaju kradzieżami. Pech chciał, że pewnego razu, podczas jednego z takich rabunków Iwan został schwytany na gorącym uczynku. Aresztowany za ograbienie kupca, wkrótce znalazł się w siedzibie Tajnej Kancelarii. Zuchwały rabuś uniknął jednak lochów oferując władzom swoje usługi. Oczywiście nie oznacza to, że od razu zaprzestał przestępczej działalności, wręcz przeciwnie – dzięki współpracy z Tajną Kancelarią mógł bezkarnie kontynuować swoje kradzieże.

Jeśli wierzyć słuchom, właśnie w tym okresie Osipow otrzymał swoje przezwisko. Miało ono odzwierciedlać dwulicową naturę przestępcy, który nie wahał się donosić nawet na własnych towarzyszy. Ponoć za sprawą Wańki Kaina za kratki trafiło kilkaset osób. Ale to jeszcze nie wszystko. W końcu Iwan postanowił zatroszczyć się o swoją przyszłość i znaleźć bezpieczniejsze źródło utrzymania. Pewnego dnia zjawił się w jednym z komisariatów śledczych i zaproponował władzom pomoc w ściganiu przestępców. Trzeba przyznać, że ówczesny naczelnik moskiewskiego wydziału kryminalnego, książę Kropotkin, z entuzjazmem przyjął nowego współpracownika. Zwłaszcza, że słynny Kain osobiście znał mnóstwo złodziei i rozbójników nie tylko w samej stolicy, ale i w całym rejonie podmoskiewskim. W błyskawicznym tempie niemal wszyscy przestępcy zostali pojmani i osadzeni w więzieniu.
W ten oto sposób w mgnieniu oka osławiony bandyta przeszedł na drugą stronę lustra i zaczął śledzić podobnych sobie. Dzięki niemu w krótkim czasie policja była w stanie wyłapać zarówno pojedynczych kryminalistów, jak i zdemaskować członków nieuchwytnych dotychczas szajek. Przy czym trzeba podkreślić, że jego metody pracy były dość nietypowe. Kain nie stronił od szantażu czy wymuszeń, a za jego „kadencji” w stolicy zaczęły pojawiać się nielegalne podziemne spelunki. Pomagał również kupcom przemycać towary przez granicę, ukrywał uciekinierów – oczywiście wszystko to za stosowną opłatą. Można zatem powiedzieć, że ten rzekomy stróż prawa w rzeczywistości był swoistym „wilkołakiem w mundurze”, jak utarło się dziś nazywać skorumpowanych policjantów w Rosji.
Niestety, to podwójne życie doprowadziło Osipowa do tragicznego finału. Po licznych wnioskach, złożonych na ręce samej cesarzowej Elżbiety, Wańka Kain został w końcu aresztowany, a w 1755 sędziowie skazali go na karę śmierci. Ostatecznie wyrok złagodzono, chociaż można mieć co do tego pewne wątpliwości. Były przestępca został dotkliwie wychłostany kijem, po czym, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, wyrwano mu nozdrza i wypalono na czole i policzkach słowo „złodziej”. Po tym wszystkim czekało go już tylko zesłanie na katorgę.
Dalsze losy rozbójnika nie są jasne. Niektórzy twierdzą, że parę miesięcy później Kain – sam lub z czyjąś pomocą – powiesił się w jakiejś zatęchłej norze. Inni zapewniali, że widzieli go w najróżniejszych miejscach między Moskwą a Petersburgiem czy nawet w samej stolicy. Najpewniej jednak zginął gdzieś na katordze, a wszelkie historyjki o jego rzekomej obecności w tym czy innym miejscu zostały wymyślone dla wzbudzenia czystej sensacji.
Jedno nie ulega wątpliwości – jakkolwiek nie potoczyłyby się jego losy, Wańka Kain przeszedł do historii jako chwacki detektyw-rozbójnik, lekkoduch, który potrafi przechytrzyć nawet policję. Jego postać stała się również inspiracją dla wielu pisarzy. Powstawały liczne biografie, opowiadania o dzielnym Wani. Przykładem mogą być chociażby humorystyczne szkice autorstwa Matwieja Karpowa. Tę wzorowaną na powieści łotrzykowskiej książkę uważa się również za jeden z pierwowzorów rodzimego kryminału. Pisarz ukazuje w niej losy zawadiackiego złodzieja, który dzięki swojemu sprytowi i znajomości przestępczego półświatka zyskuje przychylność władz i, jako detektyw Iwan Osipow, sam zaczyna ścigać złoczyńców. A ile w tych wszystkich opowieściach prawdy - tego chyba nie wiedział i sam Wania...
 
Agnieszka Papaj