Paweł Orłowiec
Przygody
Sherlocka Holmesa i Nata Pinkertona w Rosji
Tajemnica Fontanki
I.
W gabinecie naczelnika
wydziału śledczego w Petersburgu, dokąd weszliśmy razem z
Sherlockiem Holmesem, panowało niezwykłe ożywienie. Sam naczelnik,
siedząc za biurkiem, poważnie i z przejęciem dyskutował o czymś
z wysokim szczupłym jegomościem. Twarz owego mężczyzny od razu
zwróciła moją uwagę. Było coś znajomego w tym energicznym
profilu, w szczelnie zaciśniętych ustach i orlim nosie. Oprócz tej
dwójki w gabinecie znajdowało się co najmniej piętnastu
detektywów, którzy co i rusz wymieniali się pełnymi ekscytacji
spostrzeżeniami.
Jak tylko weszliśmy do
pomieszczenia, naczelnik wydziału śledczego spojrzał w naszą
stronę i krzyknął radośnie:
- Ach, doskonale! Tylko
pana, panie Holmes i pana, doktorze Watson nam brakowało...
Z tymi słowami uścisnął
nam dłonie i zwrócił się do wysokiego, schludnie ogolonego
mężczyzny, z którym rozmawiał, gdy wchodziliśmy.
Jednak Holmes uprzedziło
go.
Sam podszedł do tego
człowieka, który z uśmiechem wyszedł mu naprzeciw i podał mu
rękę.
- Myślę, panie
Pinkerton, że nie trzeba nas sobie przedstawiać,zawsze rozpoznamy
się nawzajem, chociaż do tej pory nigdy się nie spotkaliśmy.
- W rzeczy samej! -
odrzekł wesoło słynny amerykański detektyw Nat Pinkerton,
ściskając dłoń Holmesa.
I, zwracając się w moją
stronę, spytał:
- A to zapewne pański
przyjaciel, doktor Watson? Cieszę się, że w końcu mogę poznać
obu panów osobiście!
Po przyjacielsku
uścisnęliśmy sobie dłonie.
To spotkanie dwóch
słynnych detektywów wywołało niezwykłe poruszenie wśród
agentów petersburskiego wydziału kryminalnego. Nazwiska Sherlocka
Holmesa i Nata Pinkertona przechodziły kolejno z ust do ust. A fakt,
iż obaj zostali poproszeni o pomoc w rozwiązaniu tej samej sprawy,
powodował, że sytuacja wydawała się jeszcze ciekawsza.
Wśród obecnych
znajdowali się zarówno wielbiciele Pinkertona, jak i zwolennicy
Holmesa. Dlatego to tu, to tam można było usłyszeć ciche szepty:
- A niech to diabli, ja
pracuję z Sherlockiem!
- A ja z Pinkertonem.
- Bez wątpienia wygra
Holmes!
- Co?!
- Oczywiście!
- Jeszcze czego! Nat
Pinkerton jest bardziej błyskotliwy! On pierwszy rozwikła zagadkę!
- Nigdy w życiu!
Rozgorączkowani
detektywi w zupełności zapomnieli, iż oba przedmioty ich sporu
znajdują się w tym samym pomieszczeniu i, podnieceni
kłótnią,podnosili głos, aż zapanował zupełny harmider.
A tymczasem Sherlock
Holmes i Nat Pinkerton, od razu zorientowawszy sięw czym rzecz, z
uśmiechem przyglądali się kolegom, gotowym szarpać się nawzajem
za włosy.
Ja również z
zainteresowaniem obserwowałem tę scenę.
Nagle Nat Pinkerton
zwrócił się do Holmesa.
- Drogi kolego! -
powiedział. - Jak na prawdziwego Amerykanina przystało, ten zakład
strasznie przypadł mi do gustu! W rzeczy samej, dlaczego nie pójść
za tym przykładem? Każdy z nas weźmie sobie do pomocy kolegów,
którzy sami zechcą z nim pracować.
- Proszę kontynuować! -
rzekł Holmes z uśmiechem.
- Zakład nie zaszkodzi
sprawie. Wręcz przeciwnie, doda obu stronom otuchy i energii. A i
sama praca stanie się o wiele ciekawsza. Co pan na to?
- Nie mam nic przeciwko! -
wesoło wykrzyknął Sherlock Holmes.
- Wspaniale! Liczyłem na
to, że się pan zgodzi!
- Ale jaki zakład pan
proponuje?
- Pieniężny, oczywiście!
- odpowiedział Nat Pinkerton. - My, Amerykanie mamy zwyczaj
odmierzać czas i pracę właśnie za pomocą pieniędzy.
- Zatem, o jakiej sumie
mówimy?
- Pięćset dolarów.
Innymi słowy – tysiąc rubli. Tyle przegrany zapłaci zwycięzcy.
- Zgoda.
W miarę rozwoju dyskusji
między detektywami, ogólny spór ustał i teraz wszyscy z natężoną
uwagą słuchali znamienitych cudzoziemców. Jak tylko zakład został
zawarty, w pomieszczeniu rozległa się zgodna burza oklasków.
Sam naczelnik wydziału
śledczego, przysłuchując się wszystkiemu od początku do końca,
z uśmiechem obserwował rozwój wydarzeń. Zobaczywszy, że
szczegóły zakładu zostały ustalone, podszedł do nas.
- Bardzo się cieszę i z
całego serca popieram ten pomysł! -wygłosił on. - Zobaczymy, kto
będzie dzierżyć palmę pierwszeństwa i komu będziemy gratulować
wygranej. A teraz, panowie, poproszę was wszystkich o uwagę!
Pozwólcie, że nakreślę wam sprawę. Pamiętajmy, że w takich
wypadkach nie należy tracić czasu i często pośpiech w całości
decyduje o sukcesie.
II.
Kiedy rozmowy ucichły i
wszyscy zajęli swoje miejsca, naczelnik policji przemówił:
„Drodzy panowie!
Sprawa, dla której wezwałem waz tutaj, zdecydowanie wykracza poza
szereg zwyczajnych przestępstw. Jest ona o tyle niezwykła, że
nawet przez chwilę nie zastanawiałem się nad tym, czy należy
prosić o pomoc naszych znamienitych gości: pana Sherlocka Holmesa i
pana Nata Pinkertona, którzy przypadkowo znaleźli się w tym samym
czasie w naszym Petersburgu. Sprawa wygląda następująco.
Dwa miesiące temu jeden
z moich agentów doniósł o następującym wydarzeniu: spacerując
po nabrzeżu Newy, niedaleko Ogrodu Letniego zauważył nietypową
łódź motorową, płynącą z zawrotną prędkością po drugiej
stronie rzeki.
Łódź nie była
oznakowana.
Chcąc nałożyć mandat
na właściciela, poinstruował funkcjonariusza policji rzecznej, aby
ten zatrzymał łódź, jednak ta, nie zwracając żadnej uwagi na
jego gwizdek, czmychnęła w stronę Fontanki i na pełnym gazie
pomknęła przez kanał.
Podczas gdy agent
próbował dobiec do transportu, łódka zdążyła się ukryć.
Zamierzając mimo wszystko ją dogonić, popłynął on wzdłuż
Fontanki, rozpytując o motorówkę marynarzy pracujących na barkach
oraz ludzi w porcie. Jakież było jego zdziwienie, gdy zewsząd
otrzymywał jednakową odpowiedź: „Nie widzieliśmy!”.
Przepłynął całą
Fontankę, jednak łódź przepadła jak kamień w wodę.
I zdecydowanie nikt jej
nie widział.
Wydało mu się to na
tyle dziwne, że uznał za swój obowiązek poinformować mnie o
całym zajściu. Wezwałem policję rzeczną i opierając się na
słowach agenta, podałem dokładny opis łodzi motorowej. Jednak
funkcjonariusze oznajmili, że takiej łodzi w Petersburgu nie ma.
Jak sami widzicie, sam ten początek sprawia, że historia robi się
niezwykle ciekawa”.
Naczelnik zamilkł i
spojrzał na swych słuchaczy. Jednak wszyscy oni milczeli w
skupieniu, czekając na ciąg dalszy. W takim razie, po króciutkiej
pauzie, przemówił ponownie.
III.
„Muszę się przyznać,
że w pierwszej chwili przyszło mi do głowy, iż agent był troszkę
tego... pod wpływem. I że całą tę historię można złożyć na
karb bogatej fantazji, wywołanej nadmiernym upojeniem. Jednak
niedawno miało miejsce pewne wydarzenie, które zmusza mnie do
spojrzenia na tę sprawę z zupełnie innego punktu widzenia.
A wszystko zaczęło się
wczoraj.
Prawdopodobnie słyszeli
już panowie o tajemniczym zniknięciu siedemnastoletniej córki
księcia Obodolewa! Piszą o tym we wszystkich gazetach. Książę
mieszka w domu na nabrzeżu Wyspy Wasylewskiej. Jego córka,
księżniczka Olga, jest niezwykle urodziwą panną i dopiero co
odbył się jej debiut towarzyski.
Wczoraj, o piątej
popołudniu księżniczka znajdowała się w swoich komnatach.
Wszyscy ją widzieli i wiadomo, że tego dnia nie planowała
opuszczać domu. O wpół do szóstej jej matka, księżna
Jelizawieta Nikołajewna, posłała po córkę w jakiejś sprawie.
Jednak... Olgi nie było w sypialni.
Na początku rodzice
pomyśleli, że księżniczka postanowiła jednak dokądś wyjść i
nie zwrócili szczególnej uwagi na jej zniknięcie. Jednak mijały
godziny, a Olga wciąż nie wracała.
Nadszedł wieczór. W
domu nastąpiło zamieszanie, zaczęto się niepokoić,wypytywać czy
ktoś nie widział księżniczki. Lecz nikt nie zauważył, żeby
wychodziła z pałacu.
Odźwierny nie odchodził
od wejścia frontowego, w kuchni bez przerwy znajdował się kucharz,
jego pomocnik i pomywaczka. Jednak żadne z nich nie zauważyło,
żeby Olga wychodziła przez główne lub tylne wyjście.
Wtedy powiadomiono mnie o
całym zajściu.
Zrobiłem wszystko, co w
mojej mocy. Z raportu straży przybrzeżnej wynika co następuje:
Około godziny piątej lub chwilę później stróż patrolujący
przystań finlandzkiego przedsiębiorstwa okrętowego, Iwan
Minolajmen widział, jak w pobliżu opuszczonej barki, niedaleko
portu, zatrzymała się łódź motorowa podobna do tej, którą
opisał mi agent Wiszniakow.
Z łodzi wyszło dwóch
mężczyzn. Początkowo wdrapali się na barkę,a następnie
przeskoczyli na brzeg i... zniknęli. Byli dobrze ubrani, lecz agent
nie zapamiętał ich fizjonomii, gdyż jego uwagę rozpraszały
okręty wpływające i wypływające z portu. Jednak zauważył on,
że po kilku minutach ci sami jegomoście ponownie znaleźli się na
barce. Nieśli ze sobą długi tobół przypominający pierzynę.
Mężczyźni znieśli ciężar na łódź i zaraz potem motorówka na
pełnej prędkości odpłynęła w nieznanym kierunku.
To wszystko, co do tej
pory udało nam się ustalić.
Jedno jest pewne –
tajemnicza łódź istnieje i podejrzewam, że ma ona jakiś związek
z porwaniem księżniczki”.
Naczelnik policji zamilkł
i spojrzał na obecnych.
- Związek bez wątpienia
jest! - wykrzyknął Nat Pinkerton.
Holmes w milczeniu
pokiwał głową...
Tłum. Agnieszka Papaj
(Całość ukazała
się w trzecim numerze czasopisma "Coś na progu")