Mroczne, ale jak najbardziej serdeczne życzenia na dobry początek tego nie-pechowego 2013 roku! A dziś przygotowaliśmy dla Was drugą część wywiadu z twórcą Sherlocka Holmesa - niezmiennie najsprytniejszego detektywa w historii! Przyjemnej lektury :)
*
– Studia ukończyłem w wieku dwudziestu jeden
lat – wspominał doktor Doyle. – Za dnia zajmowałem się medycyną, nocami
pisarstwem. Nadarzyła się okazja, abym popłynął na morze arktyczne z
wielorybnikami. Byłem tak zdeterminowany, że odłożyłem egzaminy o rok. Cóż za
klimat panuje w tamtych stronach! Nie zdajemy sobie sprawy ze specyfiki
tamtejszych warunków. Wierzę, że w nadchodzących latach Arktyka stanie się
sanatorium dla świata. Tysiące mil z dala od wyziewów, gdzie powietrze jest
czyste, chorzy i chromi będą mogli wracać do zdrowia, zażywając czystej wody i
tlenu, których brakło im w innych rejonach świata.
Spojrzałem na obraz. Moim oczom ukazała się
podobizna doktora Josepha Bella, o którym usłyszałem od profesora Blackiego,
kiedy odwiedziłem stolicę Szkocji.
– Byłem asystentem pana Bella – kontynuował
doktor Doyle. – Do moich obowiązków należało ustalanie kolejności, w jakiej
lekarz przyjmował pacjentów. Niekiedy było ich siedemdziesięciu, czy
osiemdziesięciu. Kiedy lista była ułożona, wprowadzałem ich do gabinetu doktora
Bella, który często pracował w otoczeniu studentów. Siła jego intuicji była
wprost niewiarygodna. Pewnego dnia byliśmy świadkami, takiej sceny: wszedł
pierwszy z pacjentów, doktor Bell obrzucił go spojrzeniem i powiedział: „Widzę,
że cierpi pan na chorobę alkoholową. Schował pan nawet flaszkę za pazuchą”.
Wywołano kolejnego pacjenta.
„Szewc”, stwierdził doktor Bell i obrócił się
do studentów: „Zwróćcie uwagę na wytartą nogawkę spodni po wewnętrznej stronie
kolana. Tam unieruchamia się kopyto szewskie”.
– Zdolności dedukcyjne i inteligencja tego
człowieka ogromnie mi zaimponowały. Siedział przede mną, wpatrzony w pacjenta
świdrującymi, szarymi oczyma, o twarzy ściągniętej surowym grymasem, która uwidaczniała
jego szczupłą twarz, i splatał palce dłoni w mocnym uścisku. Miał ogromnie
zręczne ręce, trzeba to zaznaczyć. Uważnie studiował pacjentów, a wobec swoich
studentów był bardzo szczery i niezwykle serdeczny. Kiedy odebrałem w końcu
dyplom i udałem się do Afryki, nie sądziłem, że osoba mojego mistrza i
nauczyciela, która wywarła na mnie tak ogromne wrażenie, przyczyni się do
porzucenia przeze mnie medycyny, aby zająć się pisaniem.
W 1882 roku doktor Doyle rozpoczął praktykę w
Southsea i prowadził ją przez osiem lat. Z czasem miłość do literatury zaczęła
podkradać czas, jaki przeznaczał na wypisywanie recept. W wolnych chwilach
napisał pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt opowiadań, które przedłożył najbardziej
znanym i poczytnym czasopismom. Niewielki ich wybór został opublikowany pod
tytułem „The Captain of Polestar”, a później doczekał się czterech wydań.
Doktor Doyle nie przepuszczał żadnej okazji, aby pisać, a osoba dawnego mentora
zawsze pozostawała mu bliska. Wrócił do niej, pisząc opowiadanie „Studium w
szkarłacie”, które, choć zostało odrzucone przez wiele redakcji, ostatecznie
przyniosło autorowi wynagrodzenie w wysokości dwudziestu pięciu funtów. Po nim
przyszedł czas na napisanie „Micah Clarcke”, opowiadania, którego akcja
rozgrywa się podczas rebelii Monmoutha. Jego publikacja okazała się ogromnym
sukcesem, podobnie jak i kolejne „The Sign of Four”, które umocniło reputację
autora. W międzyczasie Sherlock Holmes powoli przypadał czytelnikom do gustu i
wkrótce zaczęli dopytywać się o kolejne losy detektywa oraz niecierpliwie
czekać na następne zagadki, jakie miał rozwiązać. Ku zawodowi czytelników,
Holmes musiał poczekać na inne czasy.
– Postanowiłem, że sprawdzę, jak daleko mogę
się posunąć. – opowiadał doktor Doyle.
–- Musi pan pamiętać, że w tamtym czasie nadal praktykowałem medycynę.
Pisarstwo było dla mnie rozrywką, ale czułem, że może się ona przemienić w moją
drugą profesję. Poświęciłem dwa lata na studiowanie historii czternastowiecznej
Anglii, kiedy ta znajdowała się pod rządami Edwarda III. Nasz kraj był u
szczytu potęgi, ale żaden z pisarzy nie zapuścił się w tej rejony, więc sam
musiałem szukać źródeł. Samodzielnie zrekonstruowałem postać angielskiego
łucznika, który dla mnie zawsze był najbardziej zadziwiającą postacią naszej
historii. Scott świetnie przedstawił go jako wyjętego spod prawa banitę, ale
mnie chodziło o żołnierza, jednego z najlepszych na świecie, twardego
mężczyznę, który był oschły, pił i klął, ale jednocześnie miał nieskrępowaną
duszę. Łucznicy byli wyjątkowymi ludźmi. Francuzi, którzy zawsze odznaczali się
odwagą, próbowali z nimi walczyć, jednak w końcu musieli się poddać. Pozwolili
angielskim armiom, aby te włóczyły się po ich ziemiach, ponieważ nie mogli
sobie poradzić z łucznikami. Identycznie rzecz się miała i w Szkocji, i w
Hiszpanii. Rycerstwo z kolei było znacznie bardziej ludzkie, niż nam się to
wydaje i jak było przedstawiane. Siła miała niewiele wspólnego z rycerskością.
Wielu z najsławniejszych rycerzy było słabeuszami. Chandosa uznano za
uosobienie cnót rycerskich, kiedy miał na karku ponad osiemdziesiąt lat.
Dwuletni okres moich studiów został zwieńczony powieścią „The White Company”,
która, jak mi się wydaje, została już kilkukrotnie wznowiona.
– Jakiś czas później uznałem, że należy
zakończyć praktykę w Southsea i przenieść się do Londynu, gdzie chciałem zająć
się okulistyką. To gałąź medycyny, która jest szczególnie mi bliska.
Studiowałem ją w Paryżu i w Wiedniu, a w tym drugim mieście napisałem „The
Doings of Raffle Haws”. Po powrocie do Londynu wynająłem pokoje przy Wimpole
Street, wywiesiłem mosiężną plakietkę na drzwiach i zacząłem przyjmować
pacjentów, jednak cały czas byłem zasypywany zamówieniami na opowiadania. Po
trzech miesiącach porzuciłem medycynę na dobre, przeniosłem się do Norwood i
zacząłem pisać dla „The Strand Magazine”.
Po wizycie u państwa Doyle’ów skontaktowałem
się z panem Josephem Bellem z Edynburga, którego przenikliwy intelekt i
nietuzinkowa osobowość stały się podwalinami do powstania postaci Sherlocka
Holmsa. Niżej przytaczam w całości list, jaki otrzymałem od doktora Bella:
„2, Melville Crescent,
Edynburg, 16 czerwca 1892
Szanowny Panie,
Pytał pytał mnie pan o rodzaj lekcji, jakich
udzielałem doktorowi Conan Doyle’owi, a które tak ciepło wspominał, opowiadając
o swym fikcyjnym bohaterze, Sherlocku Holmsie. Muszę przyznać, że dzięki swemu
talentowi pisarskiemu doktor Doyle ubarwił obraz swoich dawnych nauczycieli
oraz wyolbrzymił rzecz zwykłą i normalną. A jest nią sztuka obserwacji, którą
wpajamy studentom, bowiem przyjdzie im bowiem leczyć ofiary wypadków czy
chorób. Podstawą jest umiejętność rozpoznania przyczyn schorzenia, co czyni się
na podstawie drobnych symptomów, które odróżniają człowieka chorego od
zdrowego. Po prawdzie każdego studenta uczy się, jak ma obserwować pacjenta.
Aby rozbudzić w młodym lekarzu chęć zdobycia takiej umiejętności, my,
nauczyciele, często uciekamy się do pokazania, jak wiele wprawny obserwator
może dowiedzieć się o narodowości, życiu i zawodzie pacjenta, bez konieczności
wywiadu. Sam pacjent także na tym korzysta. W przyszłości będzie obdarzał
takiego lekarza zaufaniem, wierząc, że skoro w mig rozpoznał symptomy choroby,
to równie szybko znajdzie na nią lekarstwo. Cała ta sztuka jest prostsza, niże
mogłoby się wydawać.
Dla przykładu: fizjonomia mówi nam o narodowości
człowieka, akcent o miejscu zamieszkania, a wprawny słuchacz wychwyci narodowe
naleciałości w mowie. Każde rzemiosło
odciska swoje piętno na ciele: inaczej będą wyglądały blizny na rękach górnika,
inaczej u kamieniarza.
Żołnierz i żeglarz różnią się sposobem chodu.
W zeszłym miesiącu miałem pacjenta, który choć służył w wojsku, to za młodu
pływał na statkach. Możliwości jest bez liku: tatuaż na przedramieniu będzie
świadectwem przepłyniętych mil morskich, a ozdobny łańcuszek zegarka stanowi świadectwo,
że pacjent to osadnik, któremu się powiodło. Biedak z Nowej Zelandii nie będzie
nosił złotej biżuterii, a inżynier z Kolei Indyjskich kamyka Maorysów. Świadome
wykorzystywanie zmysłów i baczna obserwacja sprawią, że wraz z pacjentem do
gabinetu wkracza jego historia medyczna, narodowość, status społeczny. Doktor
Conan Doyle dzięki swemu geniuszowi i lekkiemu pióru zbudował na podstawie
analizy niebywałe opowieści detektywistyczne nowego sortu, ale zawdzięcza mi
znacznie mniej, niż przypuszcza.
Pański oddany
Joseph Bell”
Przełożył: Marcin Roszkowski
(Wywiad ukazał się w trzecim
numerze czasopisma „Coś na Progu” www.cosnaprogu.blogspot.com)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz